|
History of Korek
(Gdańsk - Bornholm - Kołobrzeg)
4.09.2006 - 16.09.2006
|
Dzień pierwszy - podbój Korka!
poniedziałek, 4.09.2006
Punktualnie o 17 dnia 4.09.2006 Ja (Michał) wraz z Pawłem i Żanetą zawitaliśmy do mariny w Gdańsku. Czekał tam na nas dzielny "Korek", a na jego pokładzie captain Piotr. Zgodnie z poleceniem kapitana dokonaliśmy niezbędnych do życia zapasów na cały rejs. Wszystko kupiliśmy w Delikatesach 34 skąd urządziliśmy rajd 2 wózków przez całe miasto do mariny. Po powrocie na jacht poznaliśmy Katarzynę która nie mogła przybyć na 17. Wieczorem był wieczorek zapoznawczy na pokładzie KORKA, przy pifku oczywiście.
|
|
Dzień drugi - 9'B
wtorek, 5.09.2006
Po pierwszej nocy spędzonej na jachcie nie mieliśmy wątpliwości, że jest to cudowna jednostka pływająca i należy ją przetestować na terenie władanym przez Neptuna. Dlatego właśnie wyruszyliśmy na podbój Morza Bałtyckiego. Niestety tego dnia nie udało się przepłynąć Bałtyku, wiało jedynie 9B [wiało mocnawo, ale 9B to silnie na oko;-) przyp. Piotr] wobec czego udało nam się dotrzeć tylko na Hel. Woda zmoczyła nas mocno a część załogi (Paweł i Żaneta) tak bardzo polubiła jej widok, że wychylona za burtę podziwiała jej piękno ubarwiając ją co jakiś czas częścią śniadania. Pływaliśmy tego dnia około 4 godzin, a mimo tego że staliśmy w porcie, nadal byliśmy mokrzy. Falochronowi po prostu przepuszcza wodę niczym durszlak. Jedynym suchym miejscem które znaleźliśmy był dom "Cebula" w którym spędziliśmy wieczór grając w karty.
|
|
Dzień trzeci - pianka
środa, 6.09.2006
Po zasłużonym odpoczynku przyszedł czas na dalsze podboje morza i dlatego wyruszyliśmy w siną dal. Oczywiście silny wiatr w mordę nie zrobił na nas wrażenia i musieliśmy halsować się do Władysławowa. Choć z Helu nie jest to daleko, dla mnie (Michała) podróż była niekończącym się koszmarem. Już drugiego dnia podarłem spodnie od sztormiaka, dlatego właśnie użyłem starej pianki, którą zabrałem ze sobą na rejs. Stara - bo używałem jej ostatnio w liceum, pianka może i w dobrym stanie ale? no właśnie to ale, ciasna trochę, dawno nie używałem takiego sprzętu więc uznałem że to pewnie zawsze było takie ciasne. Chyba jednak się pomyliłem, bo zaraz po założeniu pianki odkryłem jej pewne niewiarygodne właściwości, które po niedługim czasie doprowadziły mnie do choroby morskiej. Na szczęście, ale chyba tylko dla mnie, nie byłem osamotniony - Paweł i Żaneta dołączyli do ekipy wystawiającej głowę za burtę. Tak więc Ja spędziłem większość czasu wisząc za burtą a reszta rzygających czasem mi towarzyszyła. To był mój najgorszy dzień i miałem nadzieje, że szybko się skończy. No i pomyliłem się, płynęliśmy i płynęliśmy?w końcu udało mi się zasnąć i wtedy usłyszałem głos Piotra. Niedosłyszałem co powiedział więc miałem nadzieje, że coś w stylu: " już jesteśmy w porcie", ale nie to by było zbyt piękne, powiedział: "Michał, Paweł wstawajcie teraz wasza wachta" i tak płynęliśmy dalej. W końcu na horyzoncie pojawił się dom rybaka we "Władku" :) Ucieszyłem się bardzo. Około 2 wpłynęliśmy do portu. W porcie jeszcze po piwku i spać i tak się skończył ten, dla mnie koszmarny, dzień.
|
|
Dzień czwarty - diesel grot
czwartek, 7.09.2006
Dzień zaczęliśmy od odpoczywania :) Zwiedziliśmy Władysławowo, m.in. Dom rybaka, nie poszliśmy tylko na wystawę motyli - co za strata. Tego dnia udało nam się również zjeść całkiem porządny obiad - rybkę z grilla. Kupiliśmy bowiem grilla, który jak się okazało robił ogromną furorę w porcie - ludzie zwiedzający musieli po prostu skomentować to że grillujemy w porcie (m.in. "zobacz rybacy- złowili i jedzą teraz", "czy mają Państwo sprzedać rybę", "mały ten żółty kuter":) Po obiedzie udało mi się dostać nowe spodnie sztormiakowe i popłynęliśmy w stronę Łeby. Tym razem na silniku, bo wiatr był dalej w mordę, a nam zależało na tym by dotrzeć jak najszybciej na Bornholm. Postawiliśmy nawet Grota i płynęliśmy tak na silniku i żaglu. Nasz kapitan nazwał to Diesel - Grot. Niestety żagiel jak się okazało nie pomagał dużo więc zdjęliśmy. No i dalej już tylko wsłuchiwaliśmy się w dźwięk naszego Ventus'a(diesel zamontowany na Korku). O godzinie 3 byliśmy już na miejscu. Wszyscy znieśliśmy podróż dobrze, no może poza Żanetą, która się wyłamała po tym jak poszła spać w swojej koi na dziobie. Ja natomiast bardzo się ucieszyłem z moich nowych spodni, ale radość trwała do momentu schodzenia na pomost - kolejne spodnie się podarły ;(
|
|
Dzień piąty - grill, wydmy, rowery
piątek, 8.09.2006
W Łebie miło spędziliśmy czas - pogrillowaliśmy, na Grillu było chyba wszystko co się da ugrillować(Kiełbasy, kukurydza, banany, chleb - no kaszanki nie było :P) Zrobiliśmy zakupy podczas których poznaliśmy miłą Panią z warzywniaka. Owa pani koniecznie chciała nam sprzedać kabaczka. My nie wiedzieliśmy nawet czy chcemy go kupić a pani ze 3 razy obniżyła cenę i tak z ponad 3 złotych zeszliśmy do prawie 1 zł za kilogram, ale Pani na koniec podkreśliła że ona wcale nie chce nas namawiać. Oczywiście będąc w Łebie musieliśmy zobaczyć wydmy. Dlatego wypożyczyliśmy rowery. Wydmy wiadomo, jak to wydmy, po prostu kupa piachu i tyle i dlatego właśnie tam mój aparat, pewnie przez jakieś ziarenko piasku, odmówił posłuszeństwa. Dlatego nie radzę nikomu stawiania aparatu na piasku gdy wieje wiatr :P Jak to z załogą Korka bywa nie obyło się bez niespodzianek - inaczej by po prostu było nudno. Jeden z rowerów nawalił. Gdy wracaliśmy nagle spod kół roweru Pawła poszły iskry. Okazało się, że zerwał się łańcuch i wpadł pod koło. Na szczęście było blisko i udało się wrócić do punktu w którym wypożyczyliśmy rowery. Właściciel był tak miły, że policzył nas za 4 rowery. I tak minął nam jakoś dzień- nie pływaliśmy.
|
|
Dzień szósty - śmierdzi rybą czyli Ustka.
sobota, 9.09.2006
Jak w tytule, rano wypłynęliśmy do Ustki. Port w Ustce nas przeraził. Stanęliśmy przy jakimś kutrze jak reszta(czyli całe 2) jachtów. Ale zanim tam dotarliśmy to jak to bywa na morzu - płynęliśmy, płynęliśmy, płynęliśmy. Kolejny raz Żaneta żeby jakoś odmienić tą monotonię, zaczęła bacznie obserwować dno wychylając głowę za burtę. Reszta załogi jakoś przeżyła bujanie na morzu. W porcie Żaneta oznajmiła że tak jak i Katarzyna opuszcza Korka. W zamian dostaliśmy Magdę. Właśnie w tym mieście Magda zamieniała się z Kaśką - taki był plan od początku, a Żaneta tylko skorzystała z okazji by uciec od morza. O 15 załoga była już zamieniona. Kapitan postanowił, że jeszcze tego samego dnia będziemy wypływali bo wiatr się odkręca korzystnie dla nas i niewiadomo ile tak będzie. Więc o 19 uruchomiliśmy silnik, postawiliśmy żagle i wyłączyliśmy silnik. Tak też zaczęła się nasza podróż do Nexo.
|
|
Dzień siódmy - na północ!
niedziela, 10.09.2006
Płynęliśmy całą noc i kawałek dnia z przygodami - bo Korek i jego załoga już taka jest, zawsze ma przygody - w nocy zabrakło nam prądu, ale to nic bo nasz Ventus szybko podładował akumulatory, a rano zobaczyliśmy coś na morzu - jak się później okazało była to pusta skrzynka a my liczyliśmy na jakiś skarb. Pogoda nam dopisała - piękne słońce i minimalny wiatr, można się było opalać - taka pogoda była przez kolejne siedem dni!
|
|
Dzień ósmy - pierwsze kroki po wyspie
poniedziałek, 11.09.2006
No i wreszcie BORNHOLM!!! Pierwsze miasto jakie ujrzeliśmy to Nexo. Po nocnej żegludze z przyjemnością zacumowaliśmy w przytulnej marinie. Ciekawi bardzo wyspy chcieliśmy od razu wyjść na spacer.. jednak właśnie w tym momencie wpłynął do portu polski jacht, którego załoga odczuwała tak wielką potrzebę zbratania się z Korkiem-nic dziwnego, kto nie chciałby być jak najbliżej żółtej torpedy- że skłonna była nawet przestawić pół mariny, żeby tylko koło niego stanąć. Po kilku skomplikowanych manewrach uznaliśmy, że możemy już pójść.
Nexo, jak się później okazało, jest typowym bornholmskim miasteczkiem - niewielkie kolorowe domy, połączone w szeregi ciągnące się wzdłuż uliczek, wiatrak, kościół, rowery, zadbane ogródki i ?.zupełny brak ludzi! Byliśmy zaskoczeni pustymi ulicami do tego stopnia, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie ominął nas może jakiś ważny komunikat odnośnie panującej na Bornholmie epidemii, która zdziesiątkowała mieszkańców. Wydaje się, że nie, wobec czego do dziś pozostaje zagadką - gdzie oni wszyscy są??
Rozważaliśmy ten problem wielokrotnie w ciągu tego wieczoru, siedząc na ławce na głównym placu i delektując się polskimi napojami.
|
|
Dzień dziewiąty - rowery
wtorek, 12.09.2006
Tak jak postanowiliśmy wcześniej, zerwaliśmy się skoro świat, zostawiliśmy naszego koraska i wyruszyliśmy na podbój Bornholmu. Znaleźliśmy wypatrzoną poprzedniego dnia wypożyczalnię rowerów, w której stanęliśmy przed nie lada dylematem. Wybór rowerów był tak duży, że kilkanaście dobrych minut spędziliśmy na chodzeniu po wypożyczalni i oglądaniu ich ze wszystkich stron. Piotra i Pawła kusił bardzo tandem, jednak po przetestowaniu go uznali, że zdecydują się na niego następnym razem. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na stateczne i solidne duńskie rowery z szerokimi kierownicami.
Bornholmskie ścieżki rowerowe są naprawdę imponujące. Jeździliśmy cały dzień, a mimo kiepskiej kondycji przejechaliśmy ponad 50 km.
Postanowiliśmy zwiedzić południowo - wschodnią część wyspy. Pierwszym miejscem, które oglądaliśmy była reprezentacyjna bornholmska plaża w Duoedde, następnie odwiedziliśmy najmniejszy chyba port na wyspie - Bakkerne Havn. Potem ruszyliśmy na północ, w kierunku Aakirkeby. Po drodze zaopatrzyliśmy się kabaczki, które wieczorem miały przeobrazić się w pyszna kolację. Przynajmniej taka mieliśmy nadzieję;)
W Aakirkeby zwiedziliśmy bardzo ładny romański kościółek i udaliśmy się w drogę powrotną. Jechaliśmy i jechaliśmy przez lasy i pola, nie spotykając po drodze żadnych ludzi, oprócz gromadki dzieci, które pędziły z niewyobrażalna prędkością. Przekonaliśmy się, że niestety takie wyścigi nie kończą się najlepiej (nie martwcie się, dzieciak żyje i jest cały;-)
Wycieczka była piękna, cieszyliśmy się jednak z powrotu na Korka, zebraliśmy się szybko i wypłynęliśmy do Svanneke, gdzie zamierzaliśmy spędzić noc. Już w czasie płynięcia zajęliśmy się kabaczkami, jednak jedliśmy je dużo dużo później, już w porcie. Zresztą kuchenka na korku to temat na esej. Można było gotować szybko na ogromnym ogniu (na pół metra), albo na malutkim (wtedy czas gotowania przekraczał 2 godziny). Woleliśmy jednak nie zjarać korka, więc musieliśmy czekać. To czy załodze smakowały kabaczki curry, do dziś pozostanie dla cooka tajemnicą. W każdym razie jedli i nie marudzili;)
Przed snem zwiedziliśmy jeszcze Svanneke. Duże wrażenie zrobiła na nas działająca latarnia morska. Po powrocie na Korka zasnęliśmy szybko?
|
|
Dzień dziesiąty - Christianso
środa, 13.09.2006
Ze Svanneke wypłynęliśmy rano, uprzednio uiszczając opłatę portową w specjalnym automacie. Dzień znów był słoneczny i nie wiało zbyt mocno, więc płynęliśmy spokojnie i czuliśmy się bardzo wakacyjnie. Niebawem dopłynęliśmy do Christianso - niewielkiej wysepki, na której kiedyś znajdował się fort. Dziś wyspa zamieszkała jest przez około 200 osób, które tworzą prężną społeczność. Wyspa jest urokliwa, zwiedziliśmy więc z przyjemnością pozostałości fortyfikacji i latarnię morską.
Z Christianso popłynęliśmy do Gudejem, gdzie wypiliśmy herbatę i zrobiliśmy sobie mały spacer. Miasteczko było typowe - kościół, wiatrak i wędzarnia.
Na noc zawinęliśmy do Allinge, gdzie spędziliśmy wieczór kontemplując Korka z ławeczki po drugiej stronie portu.
|
|
Dzień dziesiąty - zamek
czwartek, 14.09.2006
Wstaliśmy wcześnie, zrobiliśmy zakupy i wypłynęliśmy, podziwiając silną wolę panów, którzy od rana posilali się przeróżnymi trunkami. Naszym celem był zamek Hammerhus. Robi on duże wrażenie, szczególnie widziany z wody. Był dla nas sporą odmianą po kilku portach, które widzieliśmy. Może też dlatego, że wreszcie spotkaliśmy ludzi:-)
W związku z pogarszaniem się zapachu na korku stwierdziliśmy kolektywnie, że należałoby się wykąpać w lodowatym Bałtyku:-) Magda natomiast zadziwiła wszystkich rozmiarami swojej kosmetyczki- tak mała kosmetyczka rzadko jest spotykana wśród współcześnie żyjących kobiet:-)
Zawinęliśmy na chwilę do Hasle, gdzie spotkaliśmy niezwykłego człowieka, który wyruszył kilka tygodni wcześniej z Finlandii, płynął do Hiszpanii, później na Kanary, przez Atlantyk i na Karaiby. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem i bardzo chcieliśmy do niego dołączyć, niestety musieliśmy wkrótce oddać korka:-(
Na noc zawinęliśmy do Ronne, największego miasta na wyspie. Wieczór spędziliśmy na głównym placu, jak zwykle, kontemplując.
|
|
Dzień jedenasty - powrót
piątek, 15.09.2006
Z rana obeszliśmy Ronne, po którym widać było od razu, że jest największe. Otwarte sklepy, kino, duża marna, ludzie.. Zrobiliśmy jeszcze małe zakupy i wyruszyliśmy w kierunku Macierzy.
Morze nie było już tak spokojne jak przez poprzednie dni, wobec czego zrobienie obiadu zajęło nam około 4 godzin (rekord!). Ze względu na bujanie porcje pysznego spaghetti wylądowały w morzu - jednym z nas szybciej innym później ;-)
Po nocy na morzu o 4 nad ranem znaleźliśmy się Kołobrzegu. Chcieliśmy od razu zabrać się za załatwianie naszych spraw, ale ku naszemu zdziwieniu okazało się, że wszystko jest w Kołobrzegu zamknięte. Posprzątaliśmy jacht, ugrillowaliśmy rybę, zakupioną przez Piotra u rybaków i przyszło nam się rozdzielić. Paweł i Michał pojechali do domu a Piotr i Magda zostali i wyruszyli na poszukiwanie korby. Musieliśmy kupić nową, gdyż poprzednia została złamana przez Michała, który zapomniał się i użył całej swojej, jak widać wielkiej, siły
Około 12 Korek został przekazany następnej załodze. Pozostali członkowie załogi wyruszyli do domu, ze smutkiem żegnając Żółtego Korka, który okazał się najdzielniejszym jachtem na Bałtyku
Michał Maciejko
Magda Szulmowska
|
|
Trasa rejsu:
Gdańsk - Hel - Władysławowo - Łeba - Ustka - Nexo - Svaneke - Christianso - Gudhjem - Allinge - Hammerhaven - Hasle - Ronne - Kołobrzeg
392 Mm/84 h
|
W rejsie udział wzięli:
Kapitan | Piotr Kanclerz |
I oficer | Paweł Skwarcz |
II oficer | Żaneta Kostrzewa |
II oficer | Magda Szkulmowska |
załoga | Katarzyna Szuta |
załoga | Michał Maciejko |
Zbieżność nazwisk, bądź też jakichkolwiek miejsc jest przypadkowa;)
Więcej zdjęć można zobaczyć w galerii.
Uwaga: zdjęcią w galerii pokrywają się jedynie w nieznaczym stopniu ze zdjęciami przedstawionymi powyżej.
| |
|