|
Sankt Petersburg - Gdańsk
30.07.2005 - 16.08.2005
|
Przed wypłynięciem
sobota, 30.09.2006
Po długiej podróży busem, urozmaiconej krążeniem po obcych miastach i wykupywaniem coraz to innych Bardzo-Ważnych-Papierków-Na-Przejazd przejęliśmy jacht. Świętowaliśmy moje urodziny (oczko!) a później pożegnaliśmy Piotra i jego Załogę. Następnego dnia zwiedziliśmy główne zabytki miasta (do tej pory nie wiem jak Ania to zrobiła, że za darmo weszliśmy do Ermitażu..), i baaardzo żałowaliśmy, że nie możemy zostać tam dłużej. Przekonaliśmy się też, że warto kupić soliankę (zupa z cebulą), a hamburgery pod kościołem Matki Boskiej Kazańskiej nie należą do największych
|
|
Wreszcie płyniemy
poniedziałek, 1.08.2005
Ania okazała się prawdziwym skarbem ? chyba sama nie wiedziała, że tak dobrze będzie jej szło rozmawianie z Rosjanami. To właśnie jej zawdzięczamy nasze wypłynięcie, bo inaczej nie wiem, czy udałoby nam się porozumieć z tymi wszystkimi Bardzo Ważnymi Urzędnikami.
Właściwie od początku płynęliśmy pod wiatr, najpierw ok. 18 Mm farwaterem, na silniku, z prędkością oscylującą wokół 2 węzłów, a później na żaglach aż do samej mariny w Helsinkach też wciąż bajdewindem. Magda, Ania i Paweł byli pierwszy raz na morzu ? i bardzo dobrze sobie radzili. Jacht niestety gorzej. Brak krawatów, narzędzi, szekli i sztormdesek (Pierwszy spał uwieszony do swojej koi w śpiworze, jak w kokonie), jakieś dziwne żagle, w środku pełno kabli na wierzchu i cieknąca lewa burta. Biedny Roberrto często spał pod stołem! I na co mi dwa podświetlone kompasy w nocy? Chyba tylko po to, żeby akumulator szybciej się rozładował...
Wprowadzony przez załogę terror szczoteczkowy dosięgnął wyższych szczebli, i już wkrótce wszyscy wchodzący na albo schodzący z wachty szorowali grzecznie ząbki. Nie obyło się oczywiście bez romantycznej kąpieli w morzu w świetle zachodzącego słońca. Tylko potem niektórzy nie mogli domyć nóg z tego niebieskiego świństwa (antyporostówka) i nawet przywieźli go trochę do domu.
|
|
Helsinki
czwartek, 4.08.2005
Wreszcie port, wreszcie ciepły prysznic i można zjeść coś bez obawy, że zaraz się to zobaczy drugi raz. Trochę padało, ale zwiedziliśmy aż trzy zabytki ? kościół w skale, nową katedrę, starą katedrę (więcej nie udało się znaleźć). Posililiśmy się tradycyjnym fińskim shakiem w tradycyjnym fińskim McDonaldzie, a wieczorem był grill i tradycyjna polska wódka.
|
|
Stoimy
piątek, 5.08.2005
Wstaliśmy skoro świt (0600 na naszych zegarkach, czyli 0800 ichniejszego czasu) ? bardzo zależało nam na wcześniejszym wypłynięciu, bo chcialiśmy jeszcze zwiedzić Tallin i Rygę i n 9. koniecznie być w Kłajpedzie. Srodze się zawiedliśmy. Zepsuty silnik. Armator oczywiście udowadnia nam, że to nasza wina, może zapewnić nam mechanika, ale dopiero w Ventspils (ciekawe jak mam dopłynąć aż tam, skoro w ogóle nie mogę wypłynąć z mariny?). Mechanika, który chciałby chociaż zerknąć na tego naszego trupa nie można znaleźć. Gdyby to była Polska albo któryś z bardziej na wschód położonych krajów na pewno nie byłoby z tym problemu. Tymczasem wszyscy kiwają głowami ze współczuciem, a nam pozostaje chodzenie do sauny, oglądanie Mistrzostw Świata w lekkiej atletyce (Ania i Robert mają zdjęcie z Robertem Korzeniowskim), jedzenie lodów oraz próby naprawy silnika (podobno odpowietrzanie to czynność standardowa, i każdy to powinien umieć). Najbardziej rozbawił mnie telefon od przedstawiciela armatora. Zadzwonił, posłuchał jak silnik nie odpala po raz 378 tego dnia i stwierdził mądrym tonem: ?No tak, faktycznie nie działa?.
Zaprzyjaźniony Jugosłowianin pomógł nam znaleźć mechanika. Hermann stwierdził, że to pompa wtryskowa, i że przyniesie nam jakąś używaną, za 100 euro, i na inną pomoc nie ma co liczyć. A w ogóle to cały ten silnik byłby wart góra 200 euro ? GDZYBY DZIAŁAŁ! Przez dwa wieczory piliśmy za zdrowie Hermanna ? i co? I nie przyszedł. Olał nas.
Oczywiście od początku do końca za wszystko obrywał Kurak. Był najbardziej doświadczonym członkiem mojej załogi. Ta gumowa zabawka dla psa opłynęła już całkiem spory kawałek świata i przeżyła niejeden sztorm. Przylądek Horn, fiordy norweskie, Wyspy Owcze i Irlandia i właściwie cały Bałtyk i Morze Północne. Jego właściciel przekazuje go znajomym na rejsy jako talizman ? a że był to mój pierwszy kapitański rejs, Kurak zamieszkał w mojej koi, skąd Wspaniali Oficerowie w chwilach irytacji wyciągali go i dusili, wieszali za nogi na sztagu albo grozili wyrzuceniem za burtę.
W akcie desperacji zadzwoniłam po straż graniczną ? chłopaki w 15 minut byli przy jachcie, sprawdzili paszporty i wyholowali nas na morze.
|
|
Dobre i złe wiatry
poniedziałek, 8.08.2005
Wspaniała żegluga. 5-6 w skali Beauforta prosto z baksztagu. Te dwa dni mogły być lepsze, gdyby świeciło słońce. Ale i tak płynęło się wspaniale.
Andrzej Urbańczyk napisał kiedyś, że żeglarstwo morskie składa się głównie z narzekania na wiatry ? zawsze są albo za słabe albo za silne albo nie z tej strony co trzeba. Dokładnie to stało się u nas po wypłynięciu z Zatoki Fińskiej. Wiatr wciąż prosto w mordę. Agresywne zero przeplatane szóstkami i więcej. Nic nie przypominało żeglugi do Helsinek. Ciemne chmury zakrywały niebo, czasem padał deszcz. Jedynym plusem była znacznie mniejsza ilość statków. Po zmroku nie otaczały nas już ich całe stada ? tylko czasem 2 lub 3 przesuwały się gdzieś w pobliżu.
|
|
Spóźniamy się
piątek, 14.08.2005
Nastroje wyraźnie opadły. Każdy miał swoje plany na sobotę ? bo przecież mieliśmy wrócić już w piątek wieczorem. Tymczasem w czwartek byliśmy dopiero koło łotewskiej Liepaji. Z nawału nagle doręczonych smsów dowiedzieliśmy się, że był sztorm, że ?Rzeszowiak? zaginął i że właściwie mieliśmy ogromne szczęście, że nas tam nie było.
Na dodatek wysiadły akumulatory. Nie mieliśmy silnika, więc nie było jak ich podładować. Dwa ostatnie dni płynęliśmy zupełnie po omacku, dobrze, że mieliśmy dużo baterii do gpsa. Załoganci nauczyli się sterować na żagle ? nie mogli płynąć tylko patrząc się na kompas, bo i tak nic nie widzieli.
|
|
Finał
niedziela, 16.08.2005
W sobotę w nocy dopłynęliśmy pod Hel. Kochana latarnia! Tyle razy ją już widziałam, i zawsze bardzo dodaje otuchy. Nie schodzę po wachcie tylko steruję aż do główek Górek Zachodnich (jedyna mapa na ten akwen jest starsza ode mnie, więc lepiej już wcale się nie kłaść, skoro ma się być za 3 minuty znów obudzonym).
Ekipa przedstawicieli armatora, przejmująca jacht była bardzo miła. Pewnie cieszyli się, że jacht wrócił cały, mimo 2 dni spóźnienia. Na nasze liczne uwagi (te wszystkie tak uciążliwe braki) odpowiadali, że tak owszem, oni to właśnie mają robić lub, że nie, no strasznie im przykro, ale tego właśnie nie zdążyli zrobić.
Wielka to szkoda, że płacąc 10 000 zł za 4 tygodnie czarteru dostaje się takie gówno. A dla mnie nauczka, żeby lepiej oglądać jachty przed podpisaniem umowy.
Mimo wszystko rejs uważam za udany. Ja, jako kapitan i organizator nauczyłam się wiele. Myślę, że dla moich wspaniałych Oficerów była to też niezła szkoła, a nie tylko wożenie tyłków. A Załoga? Magda już pyta, gdzie płyniemy w tym roku, więc chyba nie było źle;-)
Marta Kozarzewska (Sołtysowa)
Prezes KU AZS AMG
III rok WL
|
|
Trasa rejsu:
St. Petersburg - Helsinki - Gdańsk
|
W rejsie udział wzięli:
Kapitan | Marta Kozarzewska |
I oficer | Łukasz "Młody" Jurczyński |
II oficer | Robert "Roberrto" Komornicki |
załoga | Anna Frączek |
załoga | Magdalena Cichy |
załoga | Paweł Netter |
załoga | Kurak |
Zbieżność nazwisk, bądź też jakichkolwiek miejsc jest przypadkowa;)
Więcej zdjęć można zobaczyć w galerii.
Uwaga: zdjęcią w galerii pokrywają się jedynie w nieznaczym stopniu ze zdjęciami przedstawionymi powyżej.
| |
|